Przejdź do głównej zawartości

Jak to z pewną sztuką było...



        A było sobie tak:
     Razu pewnego młoda studentka dostała ambitny projekt pracy magisterskiej. Miała przerobić książkę na scenariusz sztuki. I ta książka była bardzo dobra! I tak to się zaczęło. Praca magisterska miała polegać na tym, że rzeczony scenariusz trzeba było wystawić, by udowodnić koncept zawarty w temacie. A temat, że był skomplikowany, to ograniczmy się do jego wyjaśnienia. Otóż w pierwotnym zamyśle chodziło o to, by pokazać, że historia w istocie jest ciekawa, a nie sprowadza się do pierdolenia o datach i jakiś gównach, które nikogo nie interesują. Co jak co, ale młodym studentom ambicji nie brak. Toteż dziewczyna zabrała się do pracy. Przeczytała książkę, zrobiła notatki i plan i... tyle. Pół roku minęło. Nastał czas pokazania scenariusza a tu co? A tu lipa! Nic nie ma. Czyja to wina? Depresji wiosennej? Zmęczenia studiami? Czy zwyczajny brak talentu?
     Ale! Kimże by była ambicja bez lekkiej dozy szaleństwa?
     I tak się zaczęło. Pisanie na gwałt scenariusza. Okazało się, że jak już ma się koncept, plan i trochę czasu wolnego, to całkiem szybko idzie! A szło szybko, dopóki wena była. Jak wena się skończyła, to ostatnie dwie sceny okazały się kulawe. Ale co poradzić? Z każdymi niedociągnięciami trzeba się niestety pogodzić. Nic się nie poradzi na całkowity brak warsztatu, czy braki w edukacji...
      Okey, ale jak już scenariusz powstał trzeba było znaleźć odtwórców ról. I tu się zaczęła prawdziwa jazda. Jak się okazało, znalezienie kilku rzetelnych, odpowiedzialnych panów graniczyło z cudem. Nikt nie chciał brać na siebie takiego zobowiązania. Dwa tygodnie w plecy. Ostatecznie z opresji wybawiło studentkę koło teatrologów. I ich pomysł, by zamiast spektaklu zorganizować czytanie performatywne (Bóg raczy wiedzieć co to jest!). I tak oto ruszył szaleńczy maraton, by nadążyć z terminem...


     


       Dobra, dość już bajek. Morału w tej historii nie ma. Bo co można powiedzieć? Weź się szybciej do roboty? Nie załamuj się, tylko idź na przód? Walcz do końca? Czy kiedykolwiek takie słowa komukolwiek pomogły?  
        Mi ani razu. Dołują mnie jeszcze bardziej. I denerwują. I sprawiają, że tym bardziej nie mam ochoty nic robić. Za takie rady podziękuję. Jak piałam, mi nie pomagają.

*
         Cóż, ostatnie tygodnie przeleciały mi przez palce. Czuję się jakbym spała. Jakbym nic, a nic nie robiła, tylko chodziła do pracy, czasem na uczelnie. Zdała co zdać miała. I tyle. Historia o pisaniu scenariusza jest wielkim skrótem totalnego braku pomysłu na rzeczony scenariusz. I ogólnie, braku ochoty by to kończyć. Czemu? Bo wiem, że gdyby ten scenariusz pisał ktoś z odpowiednim warsztatem, byłoby to mistrzostwo. A tak... Jest jak jest i nic już się na to nie poradzi. Wrodzony perfekcjonizm nie pozwala mi zadowolić się pół środkami. A niestety, tak się w tym momencie stanie. Ehhh... Mój ból dupy... 
*
         Co do spektaklu, nie wiem jak to się rozwinie, ani jak to teatrolodzy rozwiążą. Cieszę się, że udało mi się zrobić, to co zrobiłam. Czyli nakłoniłam ich do współpracy. A właściwie przedstawiłam pomysł i oni się zgodzili :D To wszystko. Teraz czekam na wyniki. Oby się udało, a potem w prostej linii do obrony magisterki i koniec! 

          Tak więc do 30 czerwca jestem rozstrojona nerwowo. A potem będę rozstrojona do obrony ;) No i tak to życie się toczy... Więc ukłony! Nie piszę niczego, gdyż nie mam ani grama pomysłu :( To istny dramat!
          Pozdro,
          K.L.

Komentarze

  1. Ojej, jaki ciekawy pomysł! Aż sama bym obejrzała tę sztukę. A to, że coś nie wychodzi tak, jak by się chciało, znam aż za dobrze. :/ Tak samo brak weny i ogółem ochoty na cokolwiek. Tak w życiu bywa i chyba nic się na to nie poradzi, trzeba przeczekać.
    Powodzenia i buziaki!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

10 dram, które mnie urzekły...

        ... i które obejrzałam w tym roku xD         Nigdy wczesniej nie brałam się za dramy. Tak jakoś...uznałam, że mangi są najlepsze i nie ma sensu zawracać sobie du*y najpewniej beznadziejnymi próbami ekranizacji... Myślałam: "To będzie tak jak z książkami! Ekranizacje są beznadziejne!" (przynajmniej w większości). No i powód numer dwa: dostęp do neta. Z tym to bywało ciężko... Jak się ma młodszych braci i jeden komp na 3 osoby...          Ale co tam! Dorobiłam się własnego lapka, podłączyłam do sieci... I odkryłam, że dramy nie są jednak aż takie złe! Nauczyłam się nie patrzeć na mangi, które czytałam, a które trafiły na ekran. Poza tym- zainteresowały mnie też dramy nie kręcone na podstawie mang... No i coś co mnie bawi do teraz- Koreańczycy i Japończycy robiący te same dramy, z tą samą lub zbliżoną fabułą... Przykład?  You're Beautiful. Znane też (w Korei) jako Minamysinyeoeo lub (w Japonii) jako Ikemen desu ne.  Tajwańska wersja też powstała =) Czy tylko mnie t

Pamiętniki Wampirów, a Pamiętniki Wampirów...

            ... czyli między książką a serialem.                       Z nudów zaczęłam czytać Pamiętniki  Wampirów.  I byłam zszokowana tym jak bardzo książka różni się od filmu! Lecz zanim przejdę do tematu moich dzisiejszych rozważań, uprzedzę, że cały wpis może zawierać spojler dotyczący zarówno Pamiętników... ,  jak i innych przykładowych filmów/ serialów i książek.            Tak więc czytacie na własną odpowiedzialność!            Może nie jestem na czasie- w końcu słynna era wampirów  przeminęła i teraz mamy zupełnie inne czasy, zupełnie inne prądy w popkulturze i... ogólnie, jest zupełnie inaczej, niż wtedy gdy to ja byłam nastolatką! Wiem, brzmi to nieco chaotycznie, ale! W końcu dotrę do sedna sprawy.            Więc zaczynajmy!            Różnice:            -Elena w książce jest blondynką, nie brunetką jak w serialu            -Elena ma czteroletnią siostrę, nie brata            -Bonnie jest ruda            -Elena ma dwie przyjaciółki: Meredith i Bonnie.

Wycieczka na Śląsk... Czyli Dzierżysław 2013!

         Witam, witam!           W związku z tym, że nie mam w ogóle weny na pisanie, zamieszczam mały wycinek mojego życia... Tzn. praktyk studenckich. Archeologicznych praktyk studenckich. A jeszcze ściślej: praktyk powierzchniowych, zwanych potocznie "powierzchniówkami".          Jak podaje pewna bardzo mądra książka pani Doroty Ławeckiej pt. "Wstęp do archeologii" (którą na pierwszym roku wryłam na pamięć do egzaminu xd) Badania powierzchniowe  są obecnie najczęściej stosowaną metodą prospekcji archeologicznej. Polegają one na dokładnej penetracji wyznaczonego terenu w poszukiwaniu śladów działalności człowieka w przeszłości. (Rozdział 2.1, str. 42, Warszawa 2011, z zbioru własnego) No, to tyle teorii! Wiem z doświadczenia, że to nic nikomu nie mówi!      W jednym rzędzie, tyralierą ustawiają się archeolodzy (tudzież- studenci) i idą przed siebie, aż do końca pola (który to koniec może być i za 5 kilometrów). Co robią w międzyczasie? Aaa... gapią się pod